W październiku Emilia Smagorowicz – nasza absolwentka, wylądowała na misjach w Zambii, a dokładnie w Kazembe. W podziękowaniu za Państwa wsparcie w rozwoju i edukacji lokalnych dzieci Emilka pragnie regularnie dzielić się z Nami tym, czego doświadcza na miejscu. Zapraszamy i zachęcamy do czytania „Dziennika z Zambii”, w którym opisuje czym dokładnie zajmuje się w Kazembe oraz jak wygląda tam życie na co dzień.

 

 

PRACA

W godzinach do południa wykonujemy różne prace. To czym zajmowałam się ostatnio to:
- Układałam nowe rzeczy w domu wolontariuszy, w tym ogarniałam masę leków, książek, narzędzi, potrzebnego sprzętu.
- Malowałam okno i kraty w domu księży.
- Prowadziłam WF w szkole sióstr dla ponad 80-ciu dzieci. ‘Baba jaga patrzy’ i wyścigi rzędów okazały się hitem. Kiedy dzieci do mnie dobiegały podczas pierwszej zabawy, to myślałam ze zginę ;D Każde chciało chwycić kawałek mnie, wszystkie się pchały i krzyczały w śmiechu. DZICZ. Ale bardzo dobre emocje na widok ich radości i chęci powtórki nowej dla nich zabawy, mimo że oszukują strasznie i nie da się tego opanować z taką ilością.
- Z sierocińca, który się zamyka (wszystkie dzieci znalazły domy, nie ma kto tego projektu dalej ciągnąć) razem z Olą musiałyśmy znaleźć wszelkie rzeczy przydatne do oratorium, naszego domu, domu księży. Nie było to łatwe. Mam stamtąd mało zdjęć. Jakoś nie na miejscu mi się wydawało fotografowanie tego miejsca.
- Razem z klerykiem Tomkiem i Olą planujemy prowadzenie mediów dla Oratorium i dla programu adopcyjnego. Cieszę się na prace bardziej umysłowo-techniczną, która będzie odskocznią i urozmaiceniem, gdzie można wspólnie nad czymś pogłówkować kreatywnie.
- Malowałyśmy drzwi kurnika. Teraz nie jest to już kurnik, a miejsce, gdzie śpią chłopcy. Chłopcy, którzy pracują w Don Bosco (u Salezjanów), a nie mają domów i rodzin. Dostają jedzenie i są zaopiekowani w podstawowych kwestiach. Oczywiście muszą sobie wyrobić i utrzymać zaufanie u Fr Josepha. Nie każdy może dostać i utrzymać taką fuchę. Swoją drogą Fr Jacek mówi, że Zambijczycy kompletnie nie potrafią malować. W końcu nie mają nawet na czym ćwiczyć ani czym. Dlatego takie roboty zwykle dostają przyjezdni wolontariusze.
- Zbierałam materiały (zdjęcia, filmy, wywiady) na potrzeby Mediów Społecznościowych.
- W przyszłości mamy malować ołtarz, porządkować dokumenty i wiele, wiele innych prac.

 

ORATORIUM

(świetlica dla dzieci z wioski i okolic)
W oratorium któryś raz widziałam taką jedną dziewczynkę. Już kojarzę część dzieci. Ta dziewczynka mocno osiadła mi w głowie (na pewno nie ona ostatnia). Widać, że jest bardzo zaniedbana. Generalnie dzieci w oro nie są zadbane jak te ze szkoły sióstr, dla których prowadzimy zajęcia WF-u. Mają brudne, podarte, dziurawe ubranka, zmiany skórne na rękach, nogach, głowie, brudne włosy, są niedożywione, czuć od nich ‘ludzki’ zapach. Ale ta dziewczynka wyjątkowo mnie dotknęła. Może mieć około 5-ciu lat. Zaropiałe oczka i przepuklina od dźwigania rzeczy nieadekwatnych do jej sił i wieku… ciężko z nią złapać kontakt, mimo że chętnie rysuje i pewnie przebiera rączkami w pudełku kredek. Dużo myślę wtedy o tym, jak wygląda jej życie poza czasem w oratorium. Innego dnia w oro pokazałam dzieciom puzzle. Okazało się, że nie mają bladego pojęcia co się z tym robi. Myślały, że łączy się ze sobą przypadkowe elementy i samemu się tworzy obrazek. Wyobraźcie sobie: jeden stół. 10 dzieci w wieku 5-9 lat. Jedne puzzle. Tylko Bemba, no English. Zero współpracy między nimi. Zero delikatności z puzzlami ani innymi dziećmi. Sortuję im kolory, podobne puzzle, układam ich rączkami. Wyścig z czasem, bo inne dziecko burzy ułożone, posegregowane puzzle, bo nie kuma. Jeden złośliwie zaczyna rozsypywać. Ktoś się przepycha, podnosi pięści na innego. Wtedy, kiedy trzeba ja podnoszę głos. Szok, bo ja bardzo rzadko na nich krzyczę, zawsze uśmiech i pochwały, głaskanie, piątki i sztama. Byłam bardzo zdeterminowana, żeby ich nauczyć, a oni byli bardzo zainteresowani, szczególnie kiedy połączyłam kilka pierwszych elementów i pojawił się obrazek. Pomogły mi posortować wór przeróżnych, zmieszanych puzzli. Żadne nie były kompletne oczywiście, brudne, połamane, ale układać coś się da. To układamy. 6 zestawów poszło. Jaka była moja radość, kiedy przy dwóch ostatnich zaczęli współpracować (!!) i układać, pokazywać mi z dumą, że coś mogą wspólnie, celebrować ułożone zestawy i razem delikatnie wkładać je do worka na puzzle, żeby tylko się nie zburzyło.

 

PRĄD

Od 3.11 (niedziela) do 8.11 (piątek) nie mieliśmy prądu. Była mocna burza, która porozwalała słupy w Kazembe i nie tylko. Kilka kluczowych elementów:
- Lodówka: całe nasze jedzenie musiało być w domu księży, gdzie mają solar i generator. Trzeba było chodzić tam i z powrotem, żeby zrobić każdy posiłek czy przekąskę lub wziąć mleko do kawy. Ucierpiał na tym słoik musztardy 😉 (stłuczony).
- Światło: oczywiście go nie ma, ani w domu, ani przed wejściami. Próbujesz skończyć dzień przed 19. Potem już tylko czołówki, lampa ładowana na słońce, latarki. Na noc dla bezpieczeństwa zapalamy też światło przy wejściach do domu, kiedy nie ma prądu tego też nie ma.
- Woda: jest zaciągana pompą na prąd z ziemi. Mamy tank, który starcza na kilka dni. W tej przerwie nie myłyśmy naczyń, nie podlewałyśmy ogrodu, nie myłyśmy rzeczy zebranych z sierocińca. Wszystko musisz kalkulować, bo nie wiesz, kiedy prąd wróci. Prysznic jest czymś czego nie da się pominąć. Tutaj prysznic bierzesz czasem i 4 razy dziennie z powodu brudu wszelkiego rodzaju i potu. W tej przerwie miałyśmy jeden raz prąd na 15 minut. Od razu był bieg do włączenia pompy do tanka.
- Pranie: nie ma prądu, nie ma wody, nie robisz prania. Na szczęście tym razem nie doszłyśmy do punktu, gdzie trzeba prać ręcznie, to czasochłonne, a my tego czasu mamy bardzo mało.

 

CZAS WOLNY

Poza klasycznymi obowiązkami to np. zbierałam mango. Mango nie wolno zbierać z ziemi. To dlatego, że tutaj momentalnie wszystko jest obrabiane przez insekty, bakterie, grzyb. W buszu wszystko walczy o wszystko. Mango zbierasz tylko z drzewa lub jeśli dosłownie teraz spadło. Mango rosną wysoko. Na drzewo lepiej nie wchodzić, bo węże. Więc rzucasz mango w mango. Okazuje się, że to trudne 😊 Z Olą udało nam się zebrać tylko kilka. Dlatego zrobiłam z chłopakami układ. Proszę ich o jeden koszyk, kiedy u nas pracują w zamian za wodę schłodzoną w lodówce. Poza tym, kiedy tylko słyszę że idzie burza z wiatrem to czekam na przerwę w opadach i lecę zbierać świeże mango. Mówię Wam, jak to pachnie… jak się niesie cały kosz świeżutkiego mango to to jest raczej ROZkosz.